2013.01.10// D. Jędrzejewska
Mówią, że prawdziwych westernów już nie ma. Skończyły się gdzieś przy okazji „Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda, choć i tutaj niektórzy będą się spierać, wyznaczając granicę znacznie wcześniej. Mówi się także, że formuła westernu już dawno się wyczerpała. Moda na kowbojów przeminęła i nie wróci, a wszystko – od radosnych opowiastek, po epickie kino aż po brutalne i mroczne jego odmiany – zostało w temacie powiedziane. Tymczasem western wciąż wraca na tapetę, z miejsca licząc się z krytyką wielkich fanów gatunku jeszcze przed ostateczną premierą. Jak obecnie kręci się westerny?
Prawdziwe męstwo
Zrealizowania westernu swego czasu podjęli się bracia Cohen. „Prawdziwe męstwo” to remake produkcji z 1969 roku z oscarową rolą Johna Wayne’a. W przypadku jego odświeżonej wersji także pojawiły się oscarowe szanse. Za swoją brawurową rolę nominacją wyróżniono jednego z dwójki świetnych, grających tu aktorów – Jeffa Bridgesa. U jego boku wystąpił całkiem kowbojski Matt Damon. „Prawdziwe męstwo” to historia porywająca, ale daleka od westernów sprzed lat, choć umiejętnie z ich konwencją pogrywająca. Już samo nazwisko reżyserów wskazuje na fakt, że nie mogliśmy liczyć na kino do końca naturalistyczne i całkiem na serio. Trudno jednak produkcję braci Cohen nazwać parodią, czy komedią. To raczej nowoczesny sposób ujmowania w ramy tego, co już przebrzmiało.
Hatfields & McCoys
Miniserial „Hatfields & McCoys” przyczynił się do godnego powrotu Kevina Costnera do fachu aktora. Wraz z jego premierą przed telewizorami w Stanach zasiadły tłumy, by po pierwsze: z sentymentem jeszcze raz odczuć na własnej skórze westernową atmosferę, po drugie: sprawdzić, jak się miewa wyjadacz Costner. Historia ta nawiązuje do prawdziwych wydarzeń, które miały miejsce tuż po wojnie secesyjnej.
Wtedy to do niebotycznych rozmiarów narósł konflikt między dwoma tytułowymi rodami. Konflikt tak silny, że aż musiała polać się krew. I to nie raz. Twórcy filmu zafundowali swoim widzom prawdziwą sieczkę, wyżynkę w starym stylu, gdzie trup ściele się gęsto, a panowie w kapeluszach bez najmniejszych oporów korzystają ze swoich rewolwerów. Nie ma tu epickiej historii, jest za to epicki spór i jego ofiary, co początkowo może być powodem konsternacji widza, by potem przysporzyć mu sporo radochy w oglądaniu.
Bezprawie
Kevin Costner już wcześniej romansował z westernem. Sam nawet jeden nakręcił. W 2003 roku na ekranach kin pojawił się ładny obrazek pt. „Bezprawie”. Rzecz opowiada o czterech poganiaczy bydła, dla których preria i otwarte przestrzenie to synonimy wolności. Ważny jest również Kodeks Zachodu i przyjaźń. Bohaterom przyjdzie się zmierzyć z bezprawiem panującym w przygranicznym miasteczku. Film Costnera, jak na tegoż aktora/reżysera przystało, nie unika patosu – ale tutaj jest on na tyle rozsądnie dozowany, że film ogląda się miodnie. Mówią, że twórcom filmu udało się stworzyć jedną z najlepszych sekwencji strzelanin w historii westernu.
Django
Teraz przyszedł czas na Quentina Tarantino. Western chodził mu po głowie już od lat, możemy się więc spodziewać rzeczy przemyślanej i starannie przygotowanej.
Polska premiera „Django” odbędzie się 18 stycznia. Nazwisko reżysera zobowiązuje do świetnej rozrywki, gry z konwencją i szalonych rozwiązań. Nie będzie to standardowy western – tego możemy być pewni. Ale kto wie, co jest większą sztuką – umiejętna igraszka z konwencją czy dobre kino „na serio”?