2015.10.24// D. Jędrzejewska
Vin Diesel to obecnie jeden nie tylko z najpopularniejszych aktorów, ale również facet z czołówki tych najbardziej lubianych. Pasuje to zresztą do jego aparycji – mimo że mógłby być traktowany jedynie jako bezcharakterna kupa mięśni, jego twarz kompletnie zaprzecza takiemu wizerunkowi. Vin Diesel wygląda przecież na naprawdę sympatycznego faceta. Wesołe oczy, poczciwy wizerunek, uprzejmy uśmiech – łysa głowa czy gruby, donośny głos nic tu nie zmienią. Diesel po prostu da się lubić. Przyjemna powierzchowność to jednak niejedyny jego atut. Czym jeszcze zaskarbił sobie naszą sympatię?
Bo ma niespożytą energię
Wiecie, skąd wzięła się ksywka Diesel? Właśnie od niespożytej energii, którą aktor dysponował już od najmłodszych lat życia. Mark Sinclair Vincent, bo tak naprawdę się nazywa, od niemal początku ciężko pracował na swój sukces. I choć był skazany na taką, a nie inną, ścieżkę zawodową, bo wychował się w kamiennicy dedykowanej bohemie artystycznej (jego matka była astrolożką, z kolei ojczym reżyserem teatralnym i nauczycielem aktorstwa), nie można mu odmówić konsekwencji.
Również jego rodzeństwo trafiło do filmu – brat został montażystą, siostra producentką. Diesel od dzieciaka miał pociąg do aktorstwa. W pierwszym teatralnym przedstawieniu („Dinosaur Door”) wystąpił jako siedmiolatek. Nie od razu jednak udało mu się przebić do Hollywood. Nie każdy wie, że zanim wybrał kino, studiował literaturę angielską i kreatywne pisanie, pracował jako telemarketer czy barman. Gdy wyjechał do Hollywood, długo nie chciano go dostrzec.
Paradoksalnie w stosunku do swojej dalszej kariery, przygodę filmami zaczął od… ich kręcenia. Mowa tu o krótkometrażówce pt. „Multi-Facial” (w której zagrał główną rolę, a która trafiła na Festiwal w Cannes), a potem pełnometrażowych „Przybłędach”, które świetnie poradziły sobie na festiwalu Sundance. W ten sposób dostrzegł go sam Steven Spielberg, obsadzając w jednej z ról w „Szeregowcu Ryanie”. A stąd już niedaleko było do hollywoodzkiego nieba.
Bo gra w filmach dla ludzi, nie krytyków
Kariera Vina Diesela jest konsekwentna do bólu. Mimo że zaczęła się w zupełnie niespodziewany sposób, potem weszła na konkretne tory, którymi pędzi do dzisiaj. Diesel najlepiej sprawdza się przede wszystkim jako aktor kina akcji, w drugiej kolejności – jako aktor na pół sensacyjny, na pół komediowy. Wystarczy spojrzeć w jego filmografię, by od razu sklasyfikować jego filmowe sympatie: „Ryzyko”, „Pitch Black”, seria „Szybcy i wściekli”, „xXx”, „Odwet’, „Kroniki Riddicka”, „Pacyfikator”, „Babylon A.D.”.
Na filmy z udziałem Diesela krytyka zwykle krzywo patrzy (z wyjątkiem ostatniej części „Szybkich i wściekłych”, której idei zdała się poddać). Widzowie natomiast reagują na nie z wyjątkowym entuzjazmem. Diesel rozumie specyfikę współczesnego kina akcji – nic dziwnego też, że w filmach nie tylko gra, ale również je produkuje.
Bo rozumie swoich widzów
Diesel ma wyjątkowo dobry kontakt ze swoimi fanami. Warto wspomnieć, że na swoim własnym Facebooku zgromadził gigantyczną publiczność – na dzień dzisiejszy jego posty czyta 95 milionów użytkowników! Co najfajniejsze, aktor w mediach społecznościowych jest wyjątkowo naturalny. Potrafi świetnie się zapromować, ale bez nachalności. Pisze po prostu to, co uważa – często żartuje, zachęca obserwatorów do spekulacji na temat kolejnych zawodowych ruchów, potrafi być nawet wzruszający. Nie ma problemu z wyrażaniem emocji, entuzjazmu i radości. Zaraża dobrą energią i wie, jak rozmawiać z fanami.
Bo jest wrażliwy
No a poza tym jest wrażliwy. A któż wzrusza nas bardziej niż wrażliwy mięśniak? Ta cecha charakterystyczna aktora objawiła się najwyraźniej po tragicznej śmierci Paula Walkera. Do wypadku samochodowego jego filmowego towarzysza i dobrego kumpla doszło w trakcie kręcenia zdjęć do „Szybkich i wściekłych 7”.
Realizacja filmu była wycieńczająca tak bardzo, że Diesel jeszcze przed śmiercią Walkera dużo myślał o śmierci. Miał ponoć powiedzieć do niego jednego dnia: „Gdybym naprawdę tu umarł, powiedz innym, jakim bratem ci byłem". Kręcenie filmu bez Walkera było oczywiście znacznie trudniejsze, także ze względów czysto psychologicznych. "Nikt nikogo nie nauczy jak grać z kimś, kogo stratę właśnie się opłakuje. To film o moim bracie (…) To [właściwie] więcej niż film" – mówił Diesel.
Ale życie nadal trwa. Diesel zdaje się, przepracował już żałobę i bierze się za kolejne projekty. Wczoraj w kinach zadebiutował kolejny film z jego udziałem – „Łowca czarownic”. Następne produkcje w przygotowaniu.