2011.09.20// D. Jędrzejewska
Gdyby sporządzić listę najbardziej „rockandrollowo” żyjących gwiazd polskiej muzyki, na pewno nie znaleźliby się na niej współcześni, raczej „ulizani” i grzeczni celebryci. Bo tak naprawdę balansować na krawędzi nie jest tak łatwo – do tego trzeba mieć charakter, być indywidualistą. Gdyby spojrzeć z kolei na biografię naszego jednego z najsłynniejszych „eksportowych” muzyków – Tomasza Stańki – można by złapać się na głowę. Słynny na całym świecie trębacz jazzowy nie należy do najgrzeczniejszych ludzi muzyki – co sprawia, że jego postać fascynuje nas jeszcze bardziej.
Dzisiaj ma już siedemdziesiąt lat. Wygląda nadal dobrze. I nadal ma w sobie wiele energii, jest aktywny i twórczy, ostatnią płytę nagrał w 2009 roku. Jest żywą legendą – poważany w Europie i Stanach Zjednoczonych, doceniony, utożsamiany z muzycznym geniuszem. To silny charakter, wyjątkowo twardy chłop - nie do złamania, a dodatkowo – zagorzały samotnik.
Od samego początku swojej kariery Stańko znany był z ekstrawaganckiego stylu życia. Zawsze uwielbiał się wyróżniać – na koncerty zakładał dziwaczne koszule, osobliwe kapelusze, do garnituru ubierał trampki. Odważny i nonszalancki, za to właśnie kochały go kobiety. I nadal go kochają. Miał ich mnóstwo, słynął z łóżkowych ekscesów i ogromnej ilości romansów. „To one mnie podrywały. Ja byłem za leniwy. Poza tym muzyka przyciąga kobiety. Swoją energią i malowniczością” – mówi muzyk w jednym z wywiadów. Przyznaje przy tym, że nie lubi angażować się w żadne związki. Fakt, że kobieta się go „wychować” denerwuje go i uwiera. Otwarcie też nazywa siebie egoistą, który wszystko, co robi, robi wyłącznie dla własnej przyjemności. Nigdy się nie nagina. U wielu kobiet skończyło się to poważną traumą.
Dodatkowo artysta bez skrupułów przyznaje się do swoich kontaktów z narkotykami i długiej „przygody” z alkoholem. W swojej autobiografii pisze o koncertach granych po LSD, w wywiadach mówi wiele o haszyszu, dwutygodniowych alkoholowych ciągach, detoksie, „zjazdach”, życiu na zupełnej krawędzi. Obecnie nie pije. Nie uważa jednak, że alkohol był jego słabością. Twierdzi z przekonaniem, że rzucił go, bo po prostu chciał, bez umartwiania się i marudzenia. Powodem zerwania z używkami była ogromna potrzeba zadbania o siebie, szacunek dla własnego życia. Kiedy chcesz mieć kontrolę nad własnym ciałem i życiem, nie możesz uzależniać się od trucizny –nie raz publicznie podejmował ten temat.
Stańko chyba nie potrafiłby żyć „normalnie”, rodzinnie, przeciętnie. Skrajności dają mu inspirację, pozwalają istnieć. „Ekstrema jest fajna” – mówi. Jest zupełnym indywidualistą, facetem po ogromnych przejściach, którym nie udało się go złamać. Jego postać fascynuje, historie wyciągnięte z jego życia, brzmią jak opisy kadrów z amerykańskich filmów. Mimo to nie każdy mógłby zamienić się z nim miejscami. Mówiąc więcej, mało kto potrafiłby być Tomaszem Stańką. Bo to nie tylko genialny, wszechstronny muzyk, któremu udało się osiągnąć wielki, światowy sukces, ale i artysta z charakteru. Ponadprzeciętna, choć bardzo trudna w obyciu osobowość.