2012.02.18// D. Jędrzejewska
Zespół The Prodigy to fenomen. Pierwszą płytę nagrał w 1992 roku, ostatnią w 2009, razem powstało ich pięć – a każda z nich ma swój świeży, odmienny od reszty repertuaru charakter i za każdym też razem trzyma wysoki poziom. Muzycy z Prodigy nie wydają bubli. Można nawet powiedzieć, że każdy ich następny singiel jest na swój sposób genialny - zrobiony starannie, jednak zupełnie nie powielający wcześniejszych pomysłów. Są fani, którzy twierdzą, że pod tym względem formacja ta przypomina takich guru muzyki, jak Led Zeppelin czy Pink Floyd – w ich karierze nie ma potknięć.
Historia Prodigy sięga roku 1989. Wtedy to w Wielkiej Brytanii zapanowała moda na rave. Pod jej wpływem był również brytyjski DJ Liam Howlett. Szybko nagrał kasetę demo w tym klimacie. Niedługo potem dołączyli do niego Keith Flint (początkowo w roli tancerza, potem wokalisty), a następnie Maxim Reality.
Pierwsza płyta The Prodigy, „Experience”, zajęła 12. miejsce na liście najlepiej sprzedających się albumów w Wielkiej Brytanii. Większy sukces przyniósł wydany dwa lata później album „Music for the Jilted Generation” (stąd pochodziły „Voodoo People” czy „No Good (Start The Dance)”.
Przełom nastąpił jednak z trzecim krążkiem – „The Fat of the Land” przyniósł takie rewolucyjne hity, jak: „Firestarter”, „Breathe” i kontrowersyjny „Smack My Bitch Up” – w teledysku do tego utworu pokazane zostały wszystkie nielegalne i najbardziej zakazane w komercyjnych telewizjach muzycznych rzeczy. Był tu seks, przemoc, alkohol, morderstwo, jazda po pijanemu i nagość.
Fenomen The Prodigy bierze się nie tylko z wielkiej staranności i innowacyjności w tworzeniu. Jest to formacja, która jako jedna z nielicznych godzi fanów muzyki pozornie skrajnie od siebie odmiennej. Jej muzyka, zainspirowana brzmieniem klubowym (drum'n'bassem, breakbeatem, trancem, ravem itd.), łączy w sobie również hip hop, industrial, rock, a także mocne heavy metalowe brzmienie.
Na koncertach Prodigy pojawiają się słuchacze wywodzący się z przeróżnych subkultur i posiadających w swoich domach całkiem różne płytoteki. Bez przesady można powiedzieć, że chłopaki z Prodigy stworzyli zupełnie nową jakość muzyki – energetyczną, mocną, charakterystyczną, ale zupełnie swoją. Na ich koncertach dobrze bawią się nawet radykalni rockowcy, którzy właśnie przy muzyce Prodigy zaczynają doceniać elektroniczne brzmienia.
Wiele strachu najedli się wątpiący fani formacji, kiedy w 2008 roku rozeszła się wieść, że Prodigy nagrywa nową płytę. „Invaders Must Die” miała być pierwszym od pięciu lat krążkiem zespołu i zapowiadała jego wielki powrót. Wyrażano wątpliwości, czy tym razem ich muzyka nie zwróci się ku komercji, czy uda jej się zachować kształt innowacyjności, czy nie będzie gorsza od reszty i nie zniszczy wielbionej przez masy legendy. Płyta pojawiła się w sklepach 23 lutego 2009 roku.
Muzycy ku zaskoczeniu wielu nie zawiedli, częstując swoich słuchaczy kolejną dawką świetnej muzyki, znowu pełnej nowatorskich rozwiązań. Promujące go single, w tym „Omen”, zrobiły furorę, stając się hitem numer jeden klubowych bądź rockowym imprez. Stare dobre Prodigy powróciło. Mimo że tworzący go muzycy są już po czterdziestce, jego jakość wciąż jest świeża i pierwszorzędna.