2013.10.27// D. Jędrzejewska
Zdarza się tak, że z całego filmu, najlepszy okazuje się jego soundtrack. Zdarza się też, że to on pozwala produkcji o wątpliwej jakości przetrwać w naszej pamięci, a nawet… podnieść ocenę filmu o kilka oczek. Muzyka, nieodłączna i ważna część kinematografii, niby przezroczysta, niby w tle, ale robi różnicę. Kiepskim, sztampowym sountrackiem można zepsuć dobre wrażenie dotyczące fajnego filmu, dobry natomiast jest w stanie do pewnego stopnia dodać mu wartości. Oto kilka przykładów.
Romeo Must Die
“Romeo musi umrzeć” to film, któremu się udało. Jego budżet był naprawdę cienki, tymczasem film zarobił nieporównywalnie dużo kasy. Obiektywnie jednak patrząc, zastosowana tu mieszanka scen romansu i walki na tle gatunku wypadła dość blado. Soundtrack za to zabłyszczał naprawdę jasnym światłem i pozwolił się wybić niezwykle zdolnej wokalistce - Aaliyah (niestety wkrótce zginęła ona w katastrofie lotniczej). Znalazły się tu również przebojowe kawałki takich gwiazd, jak: Mack 10, Destiny's Child, Ginuwine, Timbaland czy DM.
Godzilla
To, co Roland Emmerich wyprawia w kinach, często pozostawia wiele do życzenia. Zamiłowany w wybuchach, zniszczeniu i efektach specjalnych, zrealizował również swoją wersję historii o wielkiej jaszczurce, która niszczy miasto. Zapomniał przy tym, że film prócz efektów, musi posiadać scenariusz. Ten okazał się tak banalny, że podczas seansu trudno było pozbyć się uczucia zażenowania. Ale za to soundtrack… Muzyka została tu dobrana w klimatach alternatywnego rocka, pojawili się tacy wykonawcy, jak: Rage Against The Machine , Green Day i Foo Fighters. Dwa single w wykonaniu Jamiroquaia i P Diddy’ego podbiły (słusznie!) cały świat.
TRON:Legacy
Trudno krytykować “TRON:Legacy”, kiedy za filmem tym przepadają całe masy “normalnych” odbiorców. Krytyka jednak po jego premierze nie był zachwycona, a totalnie zawiedziona. Nie spisał się pozbawiony charyzmy odtwórca głównej roli, Garrett Hedlund, nie spisał się również scenarzysta, który pozostawił po sobie okrutny fabularny bałagan. Mimo wielu wizualnie imponujących scen widowisko pozostawiało wiele do życzenia. Spisali się za to twórcy soundtracku. Daft Punk na potrzebę filmu stworzyli oryginalny, futurystyczny i niezapomniany zestaw utworów, które wbijają się do głowy widzów bardziej niż jakikolwiek inny element z filmu.
The Man With The Iron Fists
Film ten wzbudził wiele poruszenia wśród entuzjastów męskiego kina. Scenariuszem i reżyserią zajął się raper i niemały jajcarz RZA, a całość miała być wielkim hołdem oddanym gatunkowi kina kung fu. Świetna choreografia niektórych walk nie pociągnęła całości. Niestety tandetne dialogi, okropna fabuła i stylistyka kiczu zamieniła fajne widowisko w cyrk. Cyrkowym sztuczkom szczęśliwie towarzyszyła naprawdę fajna muza. Usłyszmy tu kawałki Kanye Westa, Wu-Tang Clan czy The Revelations. Jak widać, RZA ma większe wyczucie do muzyki niż do filmu.
Elizabethtown
Sentymentalny “Elizabethtown” mógł się okazać wielkim hitem dla romantycznych dusz. Za jego kamerą stanął przecież Cameron Crowe, znany z takich produkcji, jak: „Jerry Maguire” czy „Singels”. Niestety jego sentymentalizm okazał się zbyt płaski, by zauroczyć widzów, a między dwójką głównych bohaterów odegranych przez Kirsten Dunst i Orlando Blooma, nie można było się dopatrzeć oczekiwanej chemii. Klimat filmu uratował jednak liryczny soundtrack, gdzie znalazły się przyjemne kawałki Ryana Adamsa, Tima Petty’ego czy Eltona Johna. Niestety trudno oprzeć się wrażeniu, że takie zestawienie zasługiwało na lepszy film.