Stallone, Schwarzenegger i Statham - upadek z wysokiego konia

Kiedy „Niezniszczalni” weszli do kin i osiągnęli zawrotny sukces, a potem poprawili go jeszcze sequelem, mówiło się o prawdziwym powrocie kina akcji oraz triumfie wielkich, niegdysiejszych jego gwiazd. Kinomani na całym świecie okazali się wystarczająco stęsknieni za filmami lat 90. i czasami VHS-ów, by tłumnie uderzyć do kin i popatrzeć na podstarzałych już aktorów. Niezależnie od faktycznej wartości filmu, został on ozłocony i wzniesiony na piedestały. Publika umierała ze śmiechu i wspominała stare dobre czasy. Mogłoby się więc wydawać, że sukces ten przełoży się na osobne kariery owych „dziadków”, którzy z triumfem powrócą na filmowe salony, a produkcje z ich udziałem będą skazane na ogromną popularność i zainteresowanie.
Nic bardziej mylnego. Choć Stallone, Schwarzenegger oraz Statham postanowili wykorzystać swoje kolejne pięć czy dziesięć minut i zaczęli pojawiać się w całkiem nowych produkcjach (Arnie zadebiutował ze swoim „Likwidatorem”, Stallone z „Bullet to the Head”, a Statham z „Parkerem”) nie poszło im zbyt dobrze. Premierze „Likwidatora” towarzyszyły wielkie nadzieje. Otóż Schwarzenegger wrócił na wielki ekran po długiej przerwie (nie licząc „Niezniszczalnych”), a do tego zagrał w produkcji, która spodobała się recenzentom i została uznana za przyzwoite kino akcji.
Niestety publika tego nie doceniła. Film zarobił zaledwie 12 milionów dolarów, będąc tym samym jednym z najgorzej radzących sobie w kinie produkcji z byłym Terminatorem. Upadek ten załagodził fakt, że to produkcja niskobudżetowa. Niedługo po „Likwidatorze” to kin zawitał „Parker” z Jasonem Stathamem i… zarobił niewiele więcej. Nie pomogła nawet jego ponętna, filmowa partnerka – Jennifer Lopez. Stathamowi można było jednak wybaczyć ten słaby wynik. Większość produkcji z jego udziałem nie zdobywała rewolucyjnie dużej publiki, tyle że było to jeszcze przed „Niezniszczalnymi”. Najgorszy jednak wydaje się upadek Sylvestra Stallone. „Bullet to the Head” w ciągu pierwszych trzech dni od debiutu zarobił zaledwie 4,5 miliona dolarów. Sprawa jest dość poważna, bo akurat tej produkcji stawiano dość wysokie wymagania.
Po pierwsze: powstała pod szyldem wielkiej wytwórni, czyli Warner Bors., po drugie – budżet filmu był niemały, bo wyniósł 50 milionów dolarów, aż w końcu po trzecie – Stallone to aktor z osiągnięciami, którego cała kariera pokazała, że potrafi grać świetnie i to w niezłych filmach. Czyżby Stallone był skazany jedynie na „Niezniszczalnych”? W świetle tych notowań amerykańskiego box office coraz ciekawej zapowiada się premiera wspólnego projektu Stalllone’a i Schwarzeneggera, czyli thrillera „The Tomb”, który na ekranach pojawi się jesienią tego roku. Jak mu pójdzie? A jakie wnioski można wysnuć z tych kiepskich wyników naszych etatowych Niezniszczalnych? Czyżbyśmy woleli ich oglądać w groteskowej parodii samych siebie, a niechętnie przyglądali się ich poczynaniom „na serio”? Na to wygląda. Stallone czy Arnie nie przekonują już nas tak jak kiedyś, no chyba że – puszczają do nas oko.