2012.04.11// D. Jędrzejewska
Quentin Tarantino jest jednym z tych reżyserów, dla których kino jest niemalże religią. Film to aż 120 procent jego życia - nic innego dla niego nie istnieje. Ponoć już od małego oglądał filmy bez ograniczeń. Matka urodziła go, gdy miała zaledwie 16 lat, przez co chłopiec nie miał absolutnie żadnego nadzoru. Robił, co chciał, gdzie chciał, z kim chciał. Mógł w takim razie wybrać coś innego, znacznie gorszą i niebezpieczną ścieżkę. Ale on wybrał filmy. Oglądał je bez żadnych ograniczeń. Ponoć to one zagłuszały w nim lęki, które zrodziło trudne dzieciństwo.
Jego pierwszym zawodem był portier w kinie porno. Kolejnym natomiast była praca w ekskluzywnej wypożyczalni Video Archives w Manhattan Beach. Ponoć był bardzo zaangażowanym pracownikiem, o filmie potrafił gadać przez kilkadziesiąt minut, zachęcając do jego wypożyczenia. I choć powszechna legenda głosi, że Video Archives było dla niego szkołą filmową, sam komentuje to z dowcipem i nieukrywaną pewnością siebie. „Ja już to wszystko wiedziałem, zanim zacząłem tam pracować” – mówi. Dzięki swojej bezwarunkowej miłości do kina, takiej bez żadnych uprzedzeń, jak nikt nauczył się rozkładać je na części pierwsze.
Debiutanckim scenariuszem Tarantino był „Prawdziwy romans” z 1993 roku w reżyserii Tony’ego Scotta. W filmie przelało się całe mnóstwo krwi, co będzie wkrótce znakiem rozpoznawczym reżysera. Nie przez przypadek bohaterka produkcji, call girl Alabama (w tej roli Patricia Arquette) poznaje swojego ukochanego w (Christiana Slatera) w salonie z komiksami. Postacie u Tarantino zawsze już będą wyciągnięte jak z komiksu właśnie i wtłoczone w jakieś szalone życie, niczym science-fiction, ale jednak prawdziwsze niż historie o kosmitach.
"Bękarty wojny"
Pierwszy film Tarantino, „Pulp Fiction”, zrobił ogromną furorę i do dziś uważany jest za szczytowe osiągnięcie reżysera. Kiedy go nakręcił, miał zaledwie 30 lat. Był niezależnym reżyserem - nie bardzo wierzono w jego sukces ani o nim nie mówiono. Tymczasem otrzymał on Złotą palmę w Cannes, co było niewątpliwie sporym zaskoczeniem.
Wydarzenie to miało dla Polaków szczególne znaczenie. Wszak Tarantino tak jakby wyskoczył zupełnie znikąd i odebrał wszystkie laury ich rodakowi. Faworytem festiwalu w tamtym roku był bowiem nikt inny jak Krzysztof Kieślowski ze swoim „Czerwonym” z serii „Trzy kolory”. Wiadomość o zwycięzcy spowodowała wiele głosów za, ale też ogrom głosów przeciw. Szczęśliwie Tarantino w kinie zabawił na dłużej i nie skończył na jednym sukcesie. Nie po takim filmie!
"Kill Bill"
Mówiąc o tym, jaki jest jego sposób na kręcenie filmów, jaki jest target jego twórczości, Tarantino odpowiada, że to on sam jest swoim targetem, swoim widzem. Nigdy nie myśli o tym, by zaspokoić jakiś rodzaj gustów. On zaspokaja siebie. Target wytworzył się potem. Dzisiaj mamy całe masy fanów sposobu, w jaki tworzy filmy. Jakże często powtarza się frazę, że coś jest absurdalne lub krwawe właśnie jak u Tarantino.
Charakterystycznymi chwytami, które stosuje reżyser to przeważnie niechronologiczny zapis akcji, ale zawsze zrozumiały i jasny, brawurowe chwyty i wkręty, tyrady słowne, długie, zuchwałe i szaleńcze dialogi, kino w kinie, filmy, które same o sobie opowiadają. Tarantino kocha się tez w zemście, co udowodnił choćby w dwuczęściowym „Kill Billu” (w którym rewelacyjnie zagrała jego muza Uma Thumran) czy najprostszą z jego produkcji (niektórzy twierdzą, że najgorszą)”Death Proof”.
"Prawdziwy romans"
U Tarantino nigdy także nie widać granicy między dobrem a złem. On przeważnie niebezpiecznie bezczelnie balansuje na granicy, przekracza ją wielokrotnie, by potem znowu powrócić w jej ramy. Oglądając jego filmy, kibicujemy zarówno oprawcom, jak i ofiarom, które wkrótce mają zostać oprawcami. Tak było choćby we „Wściekłych psach”, gdzie zależało nam na losach gangsterów, jak i też biednego policjanta, który znalazł się między nimi. Zło może być dobrem, a dobro złem, u Tarantino nic nie jest oczywiste. „Bękarty wojny”, ostatni film reżysera z 2009 roku, ponoć miały być filmem jego życia. Przygotowywał go od dziesięciu lat i niejednego widza oburzył, opowiadając zupełnie swoją historię o Hitlerze i Żydach, którzy tutaj są mścicielami zdejmującymi skalpy swoim najeźdźcom.
"Pulp Fiction"
W przygotowaniu jest też kolejny film reżysera. Szykuje się smakowicie, bo Tarantino postanowił stworzyć go w konwencji westernu. To przecież jeden z jego ulubionych gatunków! Obok kina wojennego i gangsterskiego, obok produkcji sztuk walki, „Bonny’ego i Clyde’a” Penna czy „Taksówkarza” Scorsese, western to dla niego świętość. Jak wypadnie w jego konwencji? Prawdopodobnie brawurowo.