2014.03.27// D. Jędrzejewska
Współcześnie wyobraźnią widzów zawładnęli przede wszystkim twórcy spektakularnych, wielkich widowisk, których efektowność oglądana na wielkim ekranie zapiera dech w piersiach. Filmy o superbohaterach, przygody Supermana, X-menów, Spidermana czy innych herosów w trykotach to produkcje zarabiające obecnie zdecydowanie najwięcej i gromadzące w kinach największą ilość ciekawych wielkiego show widzów. Na tle rzemieślników w tej dziedzinie wyróżnia się choćby Christopher Nolan, którego niezwykła trylogia o Batmanie stała się inspiracją dla wielu twórców spektakularnego kina. W widowiskowości specjalizuje się też twórca „Transformersów” czyli Michael Bay oraz autor wyjątkowo efektownego „Pacific Rim”, Guillermo del Toro.
Mimo w najlepsze trwającej mody na wybuchy i wielkie potwory, istnieją wciąż reżyserowie, którzy nie poddają się aktualnie panującym trendom. Dziwacy, ekscentrycy, nie raz geniusze, konsekwentnie realizują własne, trochę „porąbane” wizje i mimo obranej drogi pod prąd, wciąż są chętnie oglądani. Ich filmy to wyzwanie dla ludzi myślących. Nie raz oburzające, albo tak różne i inne, od tego co zwykliśmy oglądać w kinach, że trudne do interpretacji i ujęcia w jednoznaczne ramy. Ich twórczość dzieli nie tylko widzów, ale i krytykę – często niezrozumiana, wyzywająca, trudna.
Lars von Trier
Do reżyserów trudnych, dziwacznych i kontrowersyjnych należy bez wątpienia Lars von Trier. Istnieją krytycy i widzowie, którzy twierdzą, że jego filmy to przerost formy nad treścią, radosny popis prowokacji, który tak naprawdę do niczego nie prowadzi. Na drugim biegunie krytyki znajdują się zapaleni zwolennicy niełatwej twórczości von Triera, którzy każdy jego film traktują jako wyzwanie. Już sam reżyser jest postacią kontrowersyjną (za swoje komentarze dotyczące Hitlera został zbojkotowany przez władze festiwalu w Cannes), nic dziwnego, że jego filmy również przekraczają pewne granice.
Ostatnie jego dokonanie to tak zwana „Trylogia depresji” – począwszy od „Antychrysta” poprzez „Melancholię” aż do głośnej w ostatnim sezonie „Nimfomanki”. Każdy z tych filmów igra z widzem, prowokuje go, czy to wykorzystując stylistykę seksu, czy niebezpiecznie zbliżając się do tematyki religijnej.
David Cronenberg
Przy okazji premiery ostatniego filmu Davida Cronenberga pt. „Cosmopolis” głośno było o widzach, którzy zniesmaczeni postanowili opuszczać kino jeszcze w trakcie seansu. Film oparty głównie na dialogu w limuzynie (stworzonego zresztą przez niełatwego pisarza, Dona De Lillo), a reklamowany jako thriller z główną rolą Roberta Pattinsona (gwiazdora „Zmierzchu”), nie przypadł do gustu masowym widzom.
Cronenberg okrzyknięty pseudofilozofem wcześniej już wiele razy musiał się zmagać z niezadowolonymi reakcjami publiki. Takie filmy, jak „Pająk” czy „Nagi Lunch”, totalnie wykrzywione, dziwne, stanowiące kolaż chorych wizji, nie raz prowadzą widza do konfuzji i totalnego zmieszania. W tym szaleństwie jest jednak metoda. Autor kultowej już „Muchy” i mocnego thrillera erotycznego pt. „Crash” wie, co robi i wie, co chce pokazać. Próbuje przemówić do wyobraźni analitycznego widza, który nie będzie się obawiał sztuki interpretacji, która w przypadku tej twórczości jest przecież niezbędna.
Terrence Malick
Terrence Malick to reżyser przedziwny i wyjątkowo tajemniczy. Zaczął spektakularnie, zachwycając publikę i niemalże wszystkich krytyków dwoma świetnymi, pięknymi wizualnie, choć niestandardowymi filmami („Badlands” (1973) i „Niebiańskie dni” (1978)). Zarobił tym samym duże pieniądze, rozsławił swoje nazwisko, po czym… zniknął. I to nie na krótko, bo aż na dwadzieścia lat. Plotka głosi, że w tym czasie parał się fryzjerstwem gdzieś we Francji, są to jednak informacje niesprawdzone.
Po powrocie potrafił reaktywować swoją karierę z wielkim przytupem, kręcąc słynną „Cienką czerwoną linię”. Jego ostatnie filmy: „Drzewo życia” (z Bradem Pittem”) oraz „To the Wonder” (z Benem Affleckiem) wzbudziły mieszane uczucia, konsekwentnie dzieląc publikę na dwa obozy. Jedni twierdzą, ze Malick nadal daje dowód swojego geniuszu, inni że uprawia filmową grafomanię. Warto ocenić samemu– niezależnie bowiem od opinii trzeba przyznać, że to interesujące i niezwykłe kino.
Quentin Tarantino
Czy nie będzie błędem umieścić na tej liście nazwisko Quentina Tarantino? To wszak reżyser, którego przeciwnie do wymienionych już filmowców, pokochały tłumy. Każdy jego film to wielkie wydarzenie nie tylko dla koneserów kina, ale i „zwykłych” zjadaczy chleba, którzy łakną świetnej rozrywki, nawalanki, czegoś ciekawego i z pazurem. A jednak Tarantino nie daje się ująć w schematy. Ma swój niepowtarzalny, unikalny styl, który mimo wielu naśladowców, nigdy nie został podrobiony.
Filmy Tarantino bazują na jego ogromnej miłości do kina – to twórca, który z klasą, fantazją i autentycznym geniuszem potrafi łączyć motywy różnych gatunków, dobrze znane schematy i tworzyć z nich niezwykłe dzieła. Nie ma takiego drugiego na świecie. Powszechne uwielbienie należy mu się jak nikomu innemu.
Nicolas Winding Refn
Po ogromnym sukcesie „Drive”, gniewnego filmu o bezimiennym kaskaderze rozprawiającym się z bandytami, od kolejnej produkcji Refna oczekiwano powtórki z rozrywki. Bezskutecznie. „Tylko Bóg wybacza” z kolejną główną u tego reżysera rolą uwielbianego przez tłumy Goslinga zaskoczył widzów, niestety jednak negatywnie. Film został wygwizdany na festiwalu w Cannes i pociągnął za sobą masę niepochlebnych recenzji. Czy słusznie? Nie do końca.
Refn nowym filmem nawiązywał bowiem nie do swojego największego komercyjnie hitu, ale do wcześniejszych, niełatwych, niejednoznacznych dokonań, jak „Valhalla: Mroczny wojownik”, „Bronson” czy „Fear X”. Jego kino, niezwykle klimatyczne i malownicze, stawia widzom poprzeczkę bardzo wysoko. Jest zagmatwane, wykrzywione, nieoczywiste. Z całą pewnością nie zasługuje jednak na gwizdy.