2014.04.12// D. Jędrzejewska
Ostatnio kino science-fiction przeżywa swoisty rozkwit. Stworzenie wielkiego widowiska na kształt „Pacific Rim” czy „Godzilli” gwarantuje wielki sukces kasowy. Ludzie pragną igrzysk – wielkich wybuchów, światów przyszłości, fantastycznych zdarzeń, zapierających dech w piersiach efektów specjalnych. Twórcy filmowi chętnie więc dostarczają im tego typu rozrywki. Nie każdej jednak wielkiej i spektakularnej superprodukcji udaje się sprostać oczekiwaniom gawiedzi. Oto lista gniotów science-fiction ostatnich lat. Tych tytułów wystrzegaj się jak ognia!
Battleship: Bitwa o Ziemię
Sam pomysł, żeby stworzyć adaptację popularnej gry w statki mógł wydawać się absurdalny. Nie warto jednak było go skreślać już z miejsca – wszak proste pomysły czasem sprawdzają się najlepiej (za przykład może posłużyć wspomniany wcześniej „Pacific Rim”). W tym przypadku niestety się nie udało - nowy film Petera Berga nie zaskarbił sobie powszechnej sympatii widzów, a tym bardziej łaskawej opinii krytyków.
Naiwny, żeby nie powiedzieć „głupi” scenariusz wraz z drewnianą obsadą (Taylor Kitsch plus wcale niezjawiskowa Rihanna) uczyniły ten film wręcz nieznośnym. „Battleship” posłużył internautom jako inspiracja do zabawy w wypisywanie pojawiających się w filmie absurdów – to chyba najbardziej kreatywna zasługa całej produkcji.
Transformers: Wiek zagłady
Michael Bay ma czasem problemy z zastopowaniem i zdrowym rozsądkiem. Rozpędzając się, stawia na wielkie widowisko i jednocześnie zapomina, że fabuła filmu powinna mieć jakiś sens. Dało się to zauważyć choćby w jego „Trasformersach: Wieku zagłady”. Filmowi towarzyszył ogromny patos, cały stos scenariuszowych bzdur, a także niemiłosiernie rozciągnięta w czasie wielka batalia. Było mdło i bez polotu, a co najgorsze – było po prostu nudno. Bay postanowił szybko zrehabilitować się za tę i kolejną nieszczęsną wpadkę (w postaci "Transformers 3") i stworzyć zupełnie nową, odświeżoną trylogię „Transformersów”. O tym, jak mu poszło, dowiemy się w drugiej połowie czerwca wraz z premierą „Transformers: Wiek zagłady”.
Jumper
Niektórzy usprawiedliwiają miałkość scenariusza “Jumpera” argumentem, że to film wybitnie młodzieżowy. Nie oczekujmy więc, że spodoba się dorosłym. Warto wtedy przywołać choćby „Piratów z Karaibów”, również młodzieżowych, a przy tym ekscytujących, brawurowych i dowcipnych. Da się? Jasne że tak! Tymczasem „Jumper” nie posiada żadnej z tych cech. To film wtórny, mało zaskakujący, nie wzbudzający emocji, nieangażujący, momentami nawet głupi. Omijać z daleka i nie sugerować się interesującą obsadą (Samuel L. Jackson, Hayden Christensen, Rachel Bilson, Diane Lane).
Prometeusz
Znajdą się i tacy, którzy „Prometeusza” będą usilnie bronić przed rozwścieczoną krytyką. Żaden jednak z argumentów nie zmieni tego, że film Ridleya Scotta nie spełnił oczekiwań, jakie przed nim stawiano. Zapowiadano przecież widowisko w duchu kultowego „Obcego”. Zaangażowano również rewelacyjną obsadę, na czele z Charlize Theron czy Michaelem Fassbenderem. Premiera wydawała się ekscytująca również ze względu na fakt, że o to Ridley Scott po wielu latach postanowił powrócić do konwencji kina science-fiction. Niestety poległ, oferując nam kiepski i zbyt powikłany scenariusz, a co gorsza - zupełnie przeciętny klimat. Nie zraziła go jednak krytyka – mimo niej reżyser wciąż jest decydowany kręcić drugą część. Czy to aby naprawdę dobry pomysł?
Pamięć absolutna
Moda na kręcenie remake’ów trwa. Każdy rozsądny widz zadaje sobie jednak pytanie, po co to wszystko? Po co mnożyć nowe wersje filmów dobrych, kultowych i wciąż chętnie oglądanych? Przypadek „Pamięci absolutnej” udowodnił, że niełatwo brać się z takim bykiem za rogi. Z dobrze znanej kinomanom, klimatycznej historii, wyszła tym razem mało strawna, nudna papka, film bezbarwny i bez polotu. I choć świat przyszłości stworzono z wielką starannością i nie jest już on tak plastikowy jak w pierwowzorze, nawet w ten sposób nie udało się odratować filmu. Nie pomógł również Colin Farrell, który okazał się okrutnie irytujący. Stary i poczciwy Arnie wydaje się nie do zastąpienia.
1000 lat po ziemi
Ogromna porażka Willa Smitha. Popularny aktor szykował się na spektakularny sukces, tym bardziej, że w tej postapokaliptycznej i widowiskowej produkcji wystąpił wraz ze swoim synem, Jadenem. „1000 lat po Ziemi” miało być zatem wielkim triumfem Smithów. Okazało się natomiast gigantycznym obciachem. Krytycy zjechali film z góry na dół, a publika kręciła nosem tak bardzo, że i dochody z biletów nie przyniosły satysfakcji.
Absurdalny świat, naiwny scenariusz, dużo kinematograficznego bełkotu, a nawet gra głównych bohaterów – żaden z elementów nie maił szans ustrzec tego filmu przed wielką katastrofą.