2014.12.11// D. Jędrzejewska
Kiedy wielka gwiazda rocka sprzed lat zapowiada swój spektakularny powrót nie zawsze przyjmujemy tę wiadomość entuzjastycznie. „Stary ramol” – myślimy instynktownie – „na starość zachciało mu się niszczyć swoją legendę”. Czy jesteśmy wówczas sprawiedliwi? Rok temu utarł nam nosa David Bowie, którego pierwsza płyta od 10 lat okazała się strzałem w dziesiątkę – nie tylko spodobała się krytykom, ale i fanom, którzy przecież potrafią być okrutni. Każdy teledysk, który pojawiał się w sieci, stawał się automatycznie hitem internetu, każdy singiel był sporym wydarzeniem. Bowie krążkiem pt. „The Next Day” pokazał, że jeszcze ma w sobie masę ikry – potrafi łączyć nowoczesność ze starą dobrą klasyką i znaleźć ścieżkę do współczesnego odbiorcy.
Dlaczego więc nie potrafimy zaufać starym dobrym wyjadaczom muzyki, gdy tylko zechce im się wrócić do nagrywania? Dlaczego instynktownie wietrzymy spisek? Całkiem niedawno internet emocjonował się wieścią na temat zupełnie nowej płyty Pink Floyd. „To już nie to samo!” – mnożyły się komentarze. „Po co im to?” – zadawano pytania. “The Endless River” wbrew malkontentom to naprawdę dobry krążek – być może nie ponadczasowy, ale na pewno wysokiej jakości.
A co ważne – lepszy niż niejeden wytwór współczesności, nagrywany przez pseudorockowych, a jednak hiperpopularnych muzyków. O takim pięknym brzmieniu marzy niejeden muzyczny młodzieniaszek.
Czasami zapominamy, że muzycy to nie sportowcy. Ich kariery nie kończą się wraz z nadchodzącą starością. Kondycja fizyczna nie ma tu nic do rzeczy. Ba! Zdarza się nawet, że to właśnie na starość przychodzą najlepsze i najdojrzalsze pomysły. Istnieje też ogromne prawdopodobieństwo, że to płyty nagrywane jesienią życia będą najdojrzalsze, pięknie melancholijne, wsparte mądrością życiową i doświadczeniem.
Zaledwie parę miesięcy temu nową płytę wydał choćby Robert Plant i nie ma co się na niego za to pieklić. Wokalista Led Zeppelinów wykazał się bowiem niezwykłym wyczuciem i wciąż inteligentną wrażliwością muzyczną. „Lullaby and… The Ceaseless Roar “ to krążek nie tylko po prostu “dobry” – to świetny zestaw naprawdę godnej uwagi muzyki: subtelny, rockowy, nagrany z nieprawdopodobną lekkością, czysta poezja!
A Bruce Springsteen? Ten to ma dopiero power! Z nowymi płytami wraca regularnie i za każdym razem jest to przykład dobrego, rasowego rocka. Któż by śmiał zepchnąć ze sceny Springsteena, mimo że ten jest już przecież starym ramolem? Zaskoczył w tym roku wszystkich również Lenny Kravitz.
Pięćdziesięcioletni wokalista, któremu nie raz już sugerowało się, że się wypalił, znowu pokazał na co go stać i utarł nosa niedowiarkom. „Strut” jest zaskakująco dobrym i dojrzałym krążkiem, pełnym napięcia i niezależnym od jakichkolwiek trendów i mód. A więc da się? Jasne, że tak!
Dowodem na to jest choćby jedna z najlepiej sprzedających się w tym roku płyt, „Cheek To Cheek” Tony’ego Bennetta i Lady Gagi. Oto staruch przygarnął pod swoje skrzydła upadającą, ale wciąż nowoczesną gwiazdę muzyki rozrywkowej. Oboje pomogli sobie nawzajem w niezwykły sposób reaktywować swoją twórczość – między dwójką artystów z innych biegunów wyraźnie widać sympatyczną chemię, całość słucha się świetnie, miodnie i z przyjemnością.
Na koniec warto wspomnieć, że również dinozaury z AC/DC wróciły do nagrywania, a ich krążek pt. „Rock or Bust” pojawił się w sprzedaży z początkiem grudnia. I co? No i nic! Smakują jak zawsze, stare wspomnienia wracają, jest ogień i dobra zabawa, nie ma natomiast czego „hejtować”. Dlaczego starzy wyjadacze muzyki mieliby być gorsi od Schwarzeneggera i Stallone’a?