2015.10.12// D. Jędrzejewska
Michael Fassbender to bez wątpienia jeden z największych talentów swojego pokolenia. Wymieniany jest jednym tchem obok takich objawień współczesnego kina, jak Leonardo DiCaprio, Christian Bale, Matt Damon, Tom Hardy czy Joaquin Phoenix. Mówi się też, że to spadkobierca talentu największych z największych, między innymi Marlona Brando. Charakteryzuje go zarówno niemiecka powściągliwość i dokładność (Fassbender urodził się w Heidelbergu), jak i irlandzkie, gorące i wrażliwe serce (jego matka była Irlandką, w Irlandii mieszkał od drugiego roku życia). Ci, którzy z nim pracują, podziwiają jego pracowitość. Fassbender dokładnie przygotowuje się do każdej roli, ćwiczy ją, wchodzi w nią całym sobą, dba o niuanse. Nic dziwnego, że jego kariera jest pełna ról trudnych i nieoczywistych występów. Przypuszcza się, że to jeden z tych aktorskich talentów, który w najbliższych latach zgarnie Oscara.
Karierę rozpoczął od występu w spielbergowskiej „Kompanii braci”, jak wielu zresztą aktorów jego pokolenia. Na ekranie pojawił się w towarzystwie między innymi Damiana Lewisa, Rona Livingstona, Jamesa McAvoya czy Toma Hardy’ego. Potem przyszedł czas na szereg innych, telewizyjnych produkcji, jak: „NCS Manhunt”, „Prawo Murphy’ego”, „Sherlock Homes i sprawa jedwabnej pończochy” czy „Klątwa upadłych aniołów”. Hollywoodzki debiut przyszedł wraz ze spektakularną adaptacją komiksu pt. „300”, ale tam Fassbender wciąż był jednym z wielu.
Przełom w karierze przyniosło za to spotkanie utalentowanego reżysera, Steve’a McQueena i występ w przejmującym „Głodzie”, dla którego nie tylko zrzucił kilkanaście kilogramów, ale poświęcił się, grając dosłownie całym sobą. To był ten moment, w którym tak naprawdę zwrócono na niego uwagę.
Ze Stevem McQueenem Fassbender spotka się jeszcze dwa razy, co za każdym razem przyniesie świetne efekty. Mowa oczywiście o „Wstydzie” i bardzo trudnej, poważnej i dojmującej roli seksoholika, a także oscarowym „Zniewolonym”. Fassbender świetnie radzi sobie u dobrych, bardzo cenionych reżyserów. Doskonale pamiętamy jego występy choćby w „Niebezpiecznej metodzie” Davida Cronenberga, gdzie wcielił się w postać filozofa Carla Junga, „Adwokacie” Ridleya Scotta czy „Bękartach wojny” Quentina Tarantino.
To aktor, który odnajduje się też zarówno w podrzędnych produkcjach naśladujących B-klasowce („Eden Lake”, „Jonah Hex”), jak i w blockbusterach (rola Magneto w „X-menach”). Wydaje się jednak, że jego przeznaczenie tkwi w filmach mało znanych, choć diabelnie utalentowanych twórców. To on rozgrzewał serca kobiet w kostiumowej „Jane Eyre” Cary’ego Fukunagi (reżysera pierwszego sezonu „Detektywa”), przejmował w „Fish Trank” Andrei Arnold, aż wreszcie zaczarował wszystkich, a nawet doprowadził do wzruszenia brawurową rolą w muzycznym „Franku”.
Dzisiaj Fassbender ma naprawdę dobrą passę. Już wkrótce przyjdzie nam oglądać na ekranach aż kilka ciekawych produkcji z jego główną rolą. Mowa oczywiście o intrygującej biografii Steve’a Jobsa w reżyserii Danny’ego Boyle’a (polska premiera 13 listopada), za sprawą której już wyrokuje się dla niego Oscara. W kolejce czekają też: festiwalowy hit pt. „Slow West” (polska premiera 20 listopada) czy niekonwencjonalny i widowiskowy „Makbet” Justina Kurzela (polska premiera 27 listopada).
W dali majaczą również występy w „Assassin’s Creed” (polska premiera 6 stycznia 2017) czy finał „X-menów”, czyli „X-Men:Apocalypse” (maj 2016), a także sequel „Prometeusza”. Po doborze ostatnich ról wciąż widać w Fassbenderze chęć do realizowania się na dwóch frontach, zarówno w spektakularnych widowiskach, jak i obrazach skromniejszych, kameralnych. Te zwykle bowiem stawiają przed aktorami większe wyzwania. Fassbender to z kolei facet o wyzwań.