Mary J. Blige - dlaczego tęsknimy za jej głosem?

Jak wiadomo, sława przeważnie nie trwa wiecznie. No chyba że jest się Madonną bądź Tiną Turner. Nazwiska gwiazd pojawiających się w czołówkach newsów i na pierwszych stronach muzycznych gazet wciąż się zmieniają, tasują, mieszają. Po chwilach szumu i zamętu wokół Brintey Spears i Christiny Aguilery, przyszedł czas na Rihannę i Katy Perry – jutro natomiast już ktoś inny będzie święcił medialne triumfy. Dzięki tej nieustającej rotacji historia muzyki rozrywkowej jest niezmierzenie pojemna, przez co możemy wyławiać z niej, niczym z jeziora pełnego podwodnych skarbów, melodie i głosy, o których już prawie zapomnieliśmy. A przecież warto je odświeżać i ponownie ulec ich urokowi. Jednym z tych głosów obdarzona jest Mary J. Blige. Swój pierwszy kontrakt płytowy podpisała w 1989 roku, a jej debiutancka płyta, „What’s the 411?” ukazała się na rynku w roku 1992. Z kolei ostatni jej krążek, “My Life II... The Journey Continues (Act 1)” pojawił się w sklepach zaledwie w zeszłym roku.
Blige istnieje już zatem w świecie muzycznym spory kawał czasu, a jej talent muzyczny przyniósł nam wiele interesujących, ponadczasowych nagrań i świetnych dziewięć płyt. Publikę podbiła nie tylko charakterystycznym głosem, ale naturalnością i oryginalnością – ona jak nikt inny potrafiła łączyć muzykę R’n’B z czarnym rapem. Mówią, że Blige jest mistrzynią cichej dramaturgii. Są fani, którzy najbardziej lubią ją właśnie w melancholijnym, „rozdartym” wydaniu, kiedy daje upust emocjom, śpiewa o sobie.
Tak było na przykład w przypadku płyty z 2007 roku, „Growing Pains”, kiedy Blige, udzielając wywiadów w ramach promocji płyty, utrzymywała, że w swoich nowych piosenkach zawarła cały ból, wszystkie przejścia, związane właśnie z „dorastaniem” – ale nie tym w wieku lat kilkunastu, a tym drugim. Kiedy stajemy się naprawdę dojrzali, bo przebrnięciu przez wszystkie trudności, jakimi częstuje nas życie. Najlepiej sprzedającym się albumem Blige wciąż pozostała płyta „Mary” z 1999 roku. Krążek przyniósł jej aż trzy nagrody Grammy, a nam, słuchaczom, wielkie hity czarnoskórej wokalistki. Na płytach Blige słyszeliśmy, oprócz niej samej, wielkie gwiazdy muzyki rozrywkowej. Nagrywali z nią m.in. Busta Rhymes, Lauryn Hill, Eric Clapton, George Michael, Elton John, Eve, Hakeem, Missy Elliot i Lenny Kravitz.
Prawdopodobnie wielką przyjemnością była dla nich współpraca z artystką o takiej wrażliwości i umiejętności budowania muzycznego napięcia. Oprócz tych cech, Blige posiada również osobowość. Angażuje się w działalność charytatywną, współtworzy akcje antynarkotykowe, zdrowotne czy edukacyjne. Magazyn "The Rolling Stone" przyznał jej nagrodę "Do Something" (Zrób Coś) za jej pracę humanitarną, otrzymała też nagrodę za całokształt pracy od 100 Black Men. Poza muzyką Blige romansuje również z aktorstwem. Ostatnio wystąpiła w musicalu muzycznym z Tomem Cruisem, który na ekranach zadebiutuje w sierpniu tego roku. W „Rock of Ages” wystąpili także: Alec Baldwin, Paul Giamatti i Catherine Zeta-Jones. Przypuścić można jednak, mimo wszystko, że więcej przyjemności sprawi włożenie nowej płyty Blige do odtwarzacza, niż kilka krótkich chwil z nią na ekranie.