2014.08.22// D. Jędrzejewska
Jeśli narzekasz na nudę we współczesnej muzyce, a nie miałeś okazji przyjrzeć się bliżej twórczości La Roux, koniecznie musisz nadrobić tę zaległość. Twarzą tego zataczającego coraz szersze kręgi popularności, synthpopowego duetu jest Elly Jackson, rudowłosa, enigmatyczna wokalistka. Je muzyczną drugą połówką jest z kolei Ben Langmaid, producent muzyczny. Spotkali się w 2006 roku i połączyli swoje muzyczne moce, by wkrótce stać się jednym z najbardziej obiecujących muzycznych projektów na świecie. I cóż… Świetnie wywiązali się z oczekiwań publiki.
"La Roux" oznacza z francuska rudowłosą osobę. Płeć nie jest tu określona. Celowo. Połączenie dwóch płci to nie tylko zawarcie w jednej nazwie całego duetu, ale również odwzorowanie enigmatycznego wizerunku rudej artystki, która wygląda trochę jak androgeniczna istota, wyjęta żywcem z filmu science-fiction.
Zarówno on, jak i ona, od początku wykazywali wyjątkową słabość do elektronicznych rytmów rodem z lat 80. I choć pierwszą pasją Elly był folk Nicka Drake'a czy delikatne kompozycje Joni Mitchell, w swojej muzyce postanowiła podążać za dziedzictwem Depeche Mode.
Burza zaczęła się po wydaniu singla "In for the Kill". Na utwór zwrócono uwagę dzięki remiksom Skreama i Skrillexa, szybko więc zaczął się wspinać po kolejnych miejscach list przebojów. Kolejny singiel, "Bulletproof", okazał się już niekwestionowanym, gigantycznym sukcesem. Co zresztą przełożyło się na zainteresowanie płytą. Krążek pt. „La Roux” zadebiutował 29 czerwca 2009 i został przyjęty wręcz wyśmienicie. Kolejnym krokiem ku błyskotliwej karierze była trasa koncertowa w towarzystwie Lily Allen, a następnej kolejności – już samodzielna. Sporo odbiorców utożsamiało projekt wyłącznie z rudowłosą artystką, ale podobno za sznurki w duecie pociągał Ben Langmaid, odpowiedzialny za całokształt muzycznego brzmienia. Czyżby?
Burza między nim a Elly Jackson spowodowała mocne opóźnienie w powrocie na scenę po tak wielkim sukcesie pierwszej płyty. Na początek publice dała się we znaki zuchwałość wokalistki, która zachłyśnięta sławą, zaczęła publicznie krytykować największe gwiazdy show-biznesu. Gardziła Rihanną, Lady Gagą czy Kanye Westem (z którym zresztą zaledwie parę miesięcy wcześniej zaśpiewała na jego płycie „"My Beautiful Dark Twisted Fantasy").
W mediach zaczęły się też pojawiać informacje na temat problemów z głosem Jackson, która ponoć na moment zupełnie go straciła – pod wpływem obciążenia psychicznego, presji, szybkiego tempa życia.
O powrocie La Roux zaczęto mówić na dobre dopiero w 2013 roku, gdy Jackson podjęła się pierwszych po dłużej przerwie prób koncertowania. Premierę krążka wciąż przesuwano, a nagrywanie szło bardzo opornie. Nie bez przyczyny – między zgranym duetem pojawiła się bowiem solidna kość niezgody. Wokalistkę denerwowało, że to o Langmaidzie mówi się jako o trzonie ich muzycznego projektu, głównym pomysłodawcy. Ten zbierał wszystkie laury, ona zaś miała być według mediów tylko narzędziem jego pracy. Tymczasem Jackson twierdziła, że jest wręcz przeciwnie – to producent nie ma w tym duecie zbyt wiele do powiedzenia, a to ona jest właściwym mózgiem operacji. Oboje zaczęli wypominać sobie swoje własne zasługi. Langmaid w końcu nie wytrzymał i z impetem trzasnął drzwiami studia. Tak brzmi przynajmniej wersja powtarzana przez mediach. Jak było naprawdę? Tego nie wiadomo.
Płyta mimo to powstała. „Trouble in Paradise” zadebiutowała na rynku w lipcu tego roku i zebrała fantastyczne recenzje – jest wyrazista i charakterna. Ma swój własny pomysł i charakterystyczny sznyt. To pop, którego na rynku muzycznym obecnie najbardziej brakuje. Ruda głowa La Roux świetnie więc wypełnia tę lukę.