2015.01.13// D. Jędrzejewska
To księgarń w całej Polsce trafiła dzisiaj książka, której temat jest nie tylko fascynujący i przerażający jednocześnie, ale jednocześnie to historia bardzo na czasie.
Mowa o wydanym pod szyldem Prószyńskiego i S-ki dokumencie pt. "Borys Bieriezowski. Zapiski wisielca" zredagowanym przez Jurija Felsztinskiego. Każdy rozdział odsłania tu przerażające mechanizmy władzy we współczesnej Rosji.
Zapiski Bierezowskiego obejmują okres dramatycznych i zgubnych w skutkach przemian, które uczyniły z Rosji kraj podporządkowany ambicjom jednego człowieka. To dokument spisany przez uczestnika wydarzeń należącego do „kremlowskiej rodziny”, najbardziej wpływowego oligarchę w koterii otaczającej prezydenta Borysa Jelcyna i jednocześnie najbogatszego wówczas człowieka w Rosji. To także osobiste notatki zagorzałego przeciwnika prezydenta Władimira Putina. Borys Bieriezowski był pozbawionym skrupułów, nie znającym pojęcia moralności graczem. Pieniądze umożliwiały mu nie tylko prowadzenie własnej polityki w Rosji, ale także wywieranie wpływu na sytuację w innych krajach, z czego skwapliwie korzystał. Mógł wspierać ukraińską opozycję albo próbować zapewnić fotel prezydencki w Gruzji swojemu kandydatowi. Mógł prawie wszystko; nie mógł jedynie wygrać z Władimirem Putinem.
Fragment książki:Od chwili, gdy Borys Abramowicz Bieriezowski za-mieszkał w Londynie na prawach emigranta politycznego, jego życie zaczęło się zacieśniać. A odkąd jego kremlowscy przyjaciele i sprzymierzeńcy najpierw stali się eks-przyjaciółmi, a potem zajadłymi wrogami, dni Bieriezowskiego były policzone. Dlatego w ostatecznym rozrachunku nie jest aż tak ważne, co było bezpośrednią przyczyną jego śmierci – czy powiesił się sam, czy został zamordowany. Tak czy inaczej nie była to śmierć naturalna.
Poznałem Bieriezowskiego w 1998 roku, gdy przyleciałem do Moskwy napisać jego biografię. Od tego czasu opublikowałem wiele książek, w tym o współczesnej Rosji, jednak tamtej biografii nie zdołałem napisać. Wiecznie zalatanego, spieszącego się Bieriezowskiego niełatwo było zmusić do rozmowy. Dlatego lubiłem latać z nim jego prywatnym samolotem: w zamkniętej przestrzeni byliśmy sami; telefony wyłączone, drzwi zamknięte, on nie miał dokąd uciec i musiał opowiadać.
Wkrótce zrozumiałem, że nie zdołam napisać biografii Bie-riezowskiego za jego życia – stałem się człowiekiem, któremu w sprawach osobistych bardzo ufał. Wbrew sobie zostałem wtajemniczony w kwestie, o których nie da się pisać za życia bohatera. Tematu śmierci nie poruszaliśmy nigdy, choć często omawialiśmy kwestie bezpieczeństwa i zamachów – prze-szłych i potencjalnych.
Bieriezowski bywał bardzo różny: czarujący i nieprzyjemny, wrażliwy i gruboskórny, rozrzutny i skąpy, szczęśliwy i niezadowolony. Próbowałem, sam dla siebie, usystematyzować zachowania tego skomplikowanego i niejednoznacznego człowieka; w tym celu wprowadziłem skalę, która wydała mi się najtrafniejsza. Zrozumiałem mia-nowicie, że Bieriezowskiego należy mierzyć stopniem zado-wolenia, jakie daje mu to czy inne działanie. Wprowadziłem jednostkę „jeden haj” i dopiero wtedy zacząłem lepiej rozu-mieć Borysa Abramowicza. Wypicie butelki drogiego wina w dobrej restauracji – 1 haj. Udzielenie wywiadu telewizji zagranicznej – 10 hajów. Noc z młodą dziewczyną – 50 hajów. Ofiarowanie trzech milionów fundacji Sacharowa – 30 hajów. Utworzenie partii politycznej Liberalna Rosja – 40 hajów. Wyniesienie prezydenta Rosji – 200 hajów. Usunięcie prezy-denta... do tego wprawdzie nie doszło, więc liczba pozostaje nieznana, ale myślę, że oscylowałaby około 1000 hajów.
Najbardziej Bieriezowski lubił zwyciężać – i w potencjalne zwycięstwo wierzył święcie. Powiedzieć, że był optymistą, oznaczałoby nie powiedzieć nic. Jego wiara w zwycięstwo była ślepa i tępa, nie dopuszczał myśli o ewentualnej porażce – nigdy. Wierzył w to, gdy zwycięstwo było oczywiste, i wówczas, gdy projekt był skazany na porażkę, gdy nie miał nawet minimalnej, teoretycznej szansy na sukces.
Dla Bieriezowskiego nie istniało pojęcie moralności (chyba właśnie to najbardziej mi w nim przeszkadzało). Nie znał ta-kiego terminu. Dlatego zawsze otaczała go zgraja typów spod ciemnej gwiazdy, których potrzebował, ponieważ umiejętnie go obsługiwali – dla osiągnięcia tego tak niezbędnego mu haju. Bez haju nie potrafił żyć, od razu zaczynał się nudzić, a nudy nie znosił. Często myślałem, że nawet sen go nudził, dlatego spał mało, najwyżej cztery godziny. A przy tym w jego dobie nie było wyraźnego podziału na dzień i noc – w nocy Bieriezowski działał równie aktywnie jak za dnia. Dysponując własnym samolotem, często wylatywał gdzieś w środku nocy. Czasem wlokłem się senny na lotnisko i myślałem: Skoro ma własny samolot, czemu nie wyleci o jakiejś ludzkiej porze? Po co robić coś takiego? Po co zrywać wszystkich w środku nocy? To było pytanie retoryczne, ponieważ znałem odpowiedź: wylot własnym samolotem – 15 hajów. Ale wylot w środku nocy, gdy ludziom to nie pasuje, przylot o piątej rano, by przyjmująca strona również nie spała – o, to już 18 hajów. A 3 haje nie leżą na ulicy!
Po 2004 roku, gdy Władimira Putina wybrano na drugą ka-dencję, z hajem było ciężko. Borys Abramowicz zaprzestał niemal działalności politycznej w Rosji; musiał znaleźć nową płaszczyznę działania. Na chwilę pojawiła się nadzieja w postaci Ukrainy; jednak ukraińscy politycy, którzy chętnie przyjmowali miliony Bieriezowskiego w okresie kampanii wyborczej i zwyciężyli, między innymi dzięki jego pieniądzom (bo trudno powiedzieć, żeby nie zaważyły na ich budżecie), odmówili wpuszczenia go do Ukrainy, obawiając się, i słusznie, że to tak, jakby wpuścić wilka do owczarni. I wtedy Borys wpadł na nowy pomysł: zrobi ze swojego przyjaciela i partnera biznesowego, Badriego Patarkaciszwili, prezydenta Gruzji. „Jesteś pewien, że Badri tego chce?” – zapytałem, gdy Borys podzielił się ze mną tym pomysłem (projekt mógłby przynieść jakieś 100 hajów). „A co on ma do gadania – odpowiedział mi wtedy Borys. – Zostanie prezydentem i już”. Ale Badri prezydentem nie został i haju nie było.
Gdy w listopadzie 2006 roku w Londynie zamordowano Aleksandra Litwinienkę, Bieriezowski odebrał to jako ostrze-żenie. W rzeczywistości była to pierwsza karta epilogu. Wkrótce nadeszła druga: 12 lutego 2008 roku w swojej lon-dyńskiej posiadłości zmarł nagle Badri. Miał zaledwie 52 lata, widziałem go cztery dni przed śmiercią, był krzepki i zdrowy. Po śmierci Badriego wyszło na jaw, że to na niego zapisane są wszystkie aktywa Borysa i że Bieriezowski został bez pienię-dzy. I to jak najbardziej dosłownie: Inna Patarkaciszwili, wdowa, odmówiła uznania Bieriezowskiego za biznesowego partnera. Borys Abramowicz podał sprawę do londyńskiego sądu. To był jego druga sprawa finansowa; w pierwszej, o pięć miliardów dolarów, wystąpił przeciwko swojemu byłemu partnerowi z Sibnieftu, Romanowi Abramowiczowi.
Haju nie było, ale wiara w zwycięstwo pozostała. Jakże trzeba być oderwanym od rzeczywistości, żeby liczyć, że lon-dyński sąd królewski zasądzi miliardy na rzecz jednej ze stron! Ale Borys wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę, wierzył aż do ostatniej chwili – w której przegrał. To działo się w 2012 roku; wkrótce potem Bieriezowski podpisał porozumienie z Inną Patarkaciszwili, na podstawie którego miał otrzymać sporą sumkę, a co najważniejsze, teraz już razem z Inną wy-stąpił przeciwko magnatowi-miliarderowi Wasilijowi Anisi-mowowi, dłużnikowi Badriego. Na kilka dni przed śmiercią dogadał się z Anisimowem odnośnie do wypłaty 800 milionów dolarów, których najwidoczniej nie zdążył już dostać.
Trudno znaleźć w Rosji człowieka bardziej niepopularnego niż Bieriezowski, jednak należy obiektywnie powiedzieć, że nie stało się tak za przyczyną wyjątkowej nieuczciwości w biznesie czy zakłamania w polityce. Bieriezowski własno-ręcznie, metodycznie i konsekwentnie, budował swój wizeru-nek szarej eminencji, cynicznego lalkarza, pozbawionego su-mienia intryganta. Tylko to robił metodycznie i konsekwentnie. Szczerze wierzył, że kostium diabła na tej rosyjskiej maskaradzie politycznej bardzo mu pasuje i daje duże szanse na zdobycie głównej nagrody.
Zupełnie nie znając się na ludziach, Bieriezowski zwyciężał dopóty, dopóki wektor jego ruchu współgrał z wektorem poli-tycznej działalności Kremla, zaś otaczający go podwładni, podobnie jak on sam pozbawieni moralności, wykonywali jego polecenia za duże pieniądze. Jednak gdy przeszedł do opozycji, gdzie wektor określał już on sam, gdy wystąpił przeciwko władzy, został sam. Otaczający go ludzie (z małymi wyjątkami) przywykli być mu wierni za bardzo duże pienią-dze, które wkrótce się skończyły, a raczej: wydatki przestały przynosić haj. Borys Abramowicz zawsze liczył na Blitzkrieg, długofalowe oblężenia były nie w jego stylu.
W ostatnich latach widywaliśmy się rzadko, choć nasze sto-sunki pozostały serdeczne. Jego śmierć nie była dla mnie za-skoczeniem. Człowieka, który na pieniądzach zbudował sys-tem zadowolenia, bez pieniędzy można było wziąć gołymi rękami. I kiedyś na pewno dowiemy się, czyje to były ręce.