Johnny Depp - co się stało z hollywoodzkim ulubieńcem?

Johnny Depp był kiedyś jednym z bardziej lubianych aktorów w Hollywood. Ba! Miał to szczęście, ze kochały go nie tylko kobiety, ale też faceci widzieli w nim równego typka i zdolnego artystę. Nie był pustym bożyszczem tłumów na jeden sezon czy kimś, kto kojarzy się wyłącznie z ładną aparycją. Johnny Depp miał charakter. Każda jego rola, jeszcze bez dziwactw i przejaskrawionych charakteryzacji, wzbudzała dużo emocji i miała zdolność do zapadania w pamięć. Nikt przez większość jego kariery by nie przypuścił, że kiedyś stanie się on najbardziej irytującym aktorem w Hollywood. Nie każdy pamięta, że Johnny Depp swoją karierę rozpoczynał od jednego z najsłynniejszych horrorów w historii – „Koszmaru z ulicy Wiązów”. Był wówczas przystojnym, młodym chłopakiem, do którego wzdychały prawdopodobnie rzesze dziewczyn. Jego aparycja – trochę rockowa, niepokorna i anielska jednocześnie – stanowiła solidny kapitał, który poprowadził go na sam szczyt hollywoodzkiego łańcucha pokarmowego.
Niedługo po „Koszmarze” Depp zagrał w sympatycznej komedii pt. „Wakacje w kurorcie”, otrzymał rólkę w słynnym, wojennym „Plutonie” i pojawił się też w serialu „21 Jump Street”. Po tych aktorskich wprawkach dostrzegł go Tim Burton i zaproponował mu rolę w „Edwardzie Nożycorękim”. Tym samym nie tylko otworzył mu drzwi do wielkiej kariery, ale i naznaczył go piętnem aktora-indywidualisty, który nie boi się ról dziwacznych, przerysowanych, na pograniczu groteski. Depp u Burtona grał wielokrotnie. Ale nie tylko u niego wykazywał się brawurową, charakterystyczną grą aktorską. Wśród tytułów, którymi zdobył uznanie i sympatię, warto wymienić choćby: „Co gryzie Gilberta Grape’a”, „Benny i Joon”, „Truposza”, „Las Vegas Parano”, „Czekoladę” czy „Blow”. I choć już od lat 90-tych w hollywoodzkiej stawce utrzymywał się na wysokiej pozycji, to największy z kasowych sukcesów przypadł dla niego na początku nowego wieku.
„Piraci z Karaibów” stali się dla Deppa nie tylko niewysychającym źródełkiem mamony i jedną z najfajniejszych ról w karierze, ale i przekleństwem. To od tamtej pory aktor lubiany i ceniony zaczął coraz bardziej dziwaczeć, by wpaść w pułapkę swojego groteskowego wizerunku. Dzisiaj Johnny Depp wydaje się karykaturą samego siebie. Za dużo Johnny’ego Deppa w Johnnym Deppie mówiło się po premierach filmów: „Mroczne cienie”, „Alicja w Krainie Czarów”, „Jeździec znikąd” czy „Bezwstydny Mortdecai”. Do tego za każdym razem, gdy aktor próbował grać w miarę „normalne” role, tak jak w „Transcendencji” czy „Dzienniku zakrapianym rumem” – film okazywał się prawdziwą klapą i zbierał kiepskie recenzje. Zła passa dla Deppa rozpoczęła się dobrych parę lat temu i wydaje się, że odrodzenie w najbliższym czasie nie nastąpi.
Notowania Deppa spadły również w dziedzinie jego życia prywatnego. Wcześniej znany jako długoletni partner Vanessy Paradise i idealny ojciec, teraz doczekał się łatki niewiernego męża, aż wreszcie kapryśnego facecika w średnim wieku, któremu zachciało się młodszej. Zostawił Vanessę dla skandalizującej Amber Heard, którą poznał na planie wspomnianego „Dziennika zakrapianego rumem”. Dzisiaj bez oporów pokazuje się z nią na salonach, gdzie również nie wzbudza sympatii – nabrał kilogramów, przeniósł manieryczność z ekranu do życia prywatnego, z przystojniaka stał się hollywoodzkim wynaturzeniem. Serca fanek z pewnością pękają jedno za drugim w masowych ilościach. Wkrótce w kinach zadebiutuje nowy film z Deppem pt. „Pakt z diabłem”, w którym aktor wciela się w wyjątkowo brutalnego przestępcę i dwulicowego informatora FBI. Na potrzebę roli Depp znowu został mocno odmieniony. Tym razem twórcy filmu poszli w zupełnie inna stronę – zamiast przekształcić aktora w kolejną fantazyjną postać, uczynili go wstrętnym, budzącym grozę typkiem. Niektórzy twierdzą, że to chwalebny powrót Deppa do dobrego grania. Czyżby?
Czy nie lepiej byłoby, gdyby wreszcie zdarł z siebie te wszystkie maski i zagrał po ludzku i całkiem zwyczajnie? Czy nie uwierzylibyśmy mu bardziej, gdyby skończył z grą ekstremalną, a zrobił to, co niegdyś mu wychodziło bez zarzutu – wcielił się w rolę dramatyczną, bliższą nas i naszemu życiu? Bardzo żal Johnny’ego Deppa – aktora, który bez wątpienia mógłby dzisiaj triumfować na ekranie wraz z innymi słynnymi twarzami swojego pokolenia – Bradem Pittem, Robertem Downeym Jr czy Tomem Cruisem. Jak na razie skazany jest jednak na kpiący i pełen wyrzutów uśmieszek. Szkoda.