2011.09.30// D. Jędrzejewska
Trudno wymagać od filmowych adaptacji książek, by w stu procentach były wierne oryginałowi. Są w historii kina przypadki filmów w każdym szczególe podążających za swym pierwowzorem, mimo to nudnych, zrobionych bez polotu, przydługawych. Z kolei bardzo dobrze znane są nam adaptacje filmowe, którym udało się przerosnąć swój oryginał. Przypomnijmy sobie „
Blade Runnera”, „
Milczenie owiec” czy „
Lśnienie”.
Przekładanie języka literackiego na język filmowy nie należy do zadań najłatwiejszych. Choć mogłoby się wydawać, że książka to przecież gotowy scenariusz filmowy, tak naprawdę reżyser biorący się za bary z literaturą, musi zmierzyć się z wieloma dylematami – jak umiejętnie dokonać selekcji materiału? Co uprościć, a co pominąć? Co uwypuklić a co schować? Strach przed pomyłką jest wielki, gdyż wierni fani literackiego pierwowzoru bywają bardzo niezadowoleni, gdy się bezcześci ich ukochane dzieło.
Blade Runner
Wspomnijmy przy tej okazji dylemat „
Mechanicznej pomarańczy” – książka
Burgessa rewolucyjna, film
Kubricka przełomowy. Jednak bez niesmaku się nie obeszło. Reżyser zdecydował się bowiem na dość odważny krok – zmienił zakończenie historii, tym samym zmieniając jej wymowę. Choć pisarz wymyślił zakończenie optymistyczne, filmowiec wolał przesłanie gorzkie aż do bólu.
Kubrickowi nie zawsze zresztą zgadzał się z pisarzami, których zaadaptował.
King na przykład niepochlebnie wypowiada się o jego wersji „
Lśnienia”, mimo faktu, iż została ona uznana za film wybitny. Czytadło Kinga jest obyczajowym horrorem, jego adaptacja to pełen napięcia, enigmatyczny i dziwaczny dreszczowiec.
Jak to jest więc z tą ingerencją reżysera? Słuszna czy niesłuszna? Film ma prawo mieszać w napisanych już historiach, czy powinien pozostawać im wiernym? Na te pytania nie ma oczywiście odpowiedzi jednoznacznych. Pierwowzór i adaptacja to autonomiczne dzieła – ich poziom jest zależny od talentu autora bądź reżysera. Zmiany mogą wyjść na dobre tylko wtedy, gdy są wsparte reżyserskim wyczuciem i umiejętnościami.
Mechaniczna Pomarańcza
W 2007 roku na ekrany kin wszedł film pt. „
Jestem Legendą” – adaptacja popularnej powieści
Richarda Mathesona. Fani literackiego pierwowzoru, wychodząc z kina, musieli czuć się zaskoczeni. Twórcy filmu zdecydowali się bowiem na dość daleko posunięte zmiany w pierwotnej historii, stawiając na widowiskowość i typowo hollywoodzkie efekciarstwo. Obraz reżysera
Francisa Lawrence’a zebrał jednak pochlebne recenzje – piękne zdjęcia, ciekawa historia, fajna muzyka, niezłe aktorstwo. Mogłoby się zatem wydawać, że reżyserskie zmiany wyszły obrazowi na dobre. Czyżby? Historia napisana przez
Mathesona była już przecież wystarczająco filmowa. Tylko że pozostając jej wiernym, powstałby zupełnie inny film.
Książkowe „
Jestem legendą” to majstersztyk w dziedzinie thrillera. Niewielki objętościowo, ale nieustannie trzymający w napięciu, wiarygodny, wciągający i świetnie napisany. Świat, o którym opowiada Matheson jest identyczny jak w filmie.
Lśnienie
Postapokaliptyczne widoczki, opuszczone domy i ulice, puste samochody zostawione na środku ulicy, niepokojąca cisza. W świecie tym pozostał ostatni człowiek na ziemi –
Robert Neville. W filmie jego rolę zagrał
Will Smith – wypielęgnowany, błyszczący, białozębny, umięśniony harcerzyk. Natomiast w książce pojawiła się zupełnie inna wersja
Roberta Neville’a. Ten bowiem, załamany swoją niezbyt wesołą sytuacją, zapuścił się, zarósł, wyhodował brzuszek, a dodatkowo zbyt mocno przywiązał się do butelki z alkoholem. Cierpiał też na straszliwą samotność, przez co okropnie doskwierał mu brak kobiety i niemożność zaspokojenia swoich seksualnych rządz. Tych dwóch Robertów może więc sprowokować pytanie – który z nich w tych strasznych okolicznościach jest bardziej przejmujący? Wiarygodniejszy? Ciekawszy?
To nie koniec różnic. Zmutowany wirus w filmie przemienił ludzi w łyse, ohydne kreatury jak z innej planety. W książce natomiast zarażeni zmienili się… w wampiry. Te jednak okazały się niewystarczająco spektakularne jak na obraz kinowy. I w jednej, i w drugiej wersji pojawia się również przyjaciel Roberta – pies. W każdej z nich historia poczciwego zwierzaka ma inny wydźwięk, a zorientowani mogliby długo się spierać, która z wersji poruszyła ich mocniej. Nawet kobiety „
Jestem Legendą” są od siebie zupełnie różne i spotykają się z różnymi reakcjami, w zależności od tego, czy pojawiły się na ekranie, czy na kartach książki. Wspomnieć jeszcze należy o zakończeniach, które w obu przypadkach zupełnie się od siebie różnią. A to filmowe całkowicie zmienia wydźwięk tytułu.
Okładka książki "Jestem Legendą"
Mimo sceptycznych recenzji hollywoodzkie „
Jestem legendą” nie jest kiepskim filmem. Wśród głosów wiele było entuzjastycznych. Zmiany, czyniące z historii wymyślonej przez
Mathesona efektowne widowisko, okazały się przemyślane i nośne marketingowo. Tłumy przybyły do kin i nie wychodziły zniesmaczone. Pytanie tylko, czy ich zadowolenie nie byłoby większe, gdyby reżyser nie zdecydował się namieszać?
Komiks o Robercie Nevillu
Warto sięgnąć po papierowy pierwowzór i wyrobić swój własny pogląd. Dobrą alternatywą dla nieprzepadających za czytaniem, jest bardzo wierna, tym razem komiksowa adaptacja książki. W jej tworzeniu maczał palce sam autor, więc nic dziwnego, że stoi ona bardzo blisko książki. Być może ktoś jeszcze zdecyduje się na kolejną filmową adaptację, tym razem wierniejszą? I znowu będzie można dyskutować, które reżyserskie decyzje są trafniejsze i lepiej uzasadnione.
Richard Matheson