2013.11.09// D. Jędrzejewska
Nigdy chyba nie minie wystarczająco dużo czasu, żebyśmy przestali kojarzyć go z rolą cynicznego, okropnego w obejściu z pacjentami, kulejącego i genialnego lekarza – Dr House’a. Rola w jeszcze niedawno hiperpopularnym serialu okazała się przełomem w karierze Hugh Lauriego, który wcześniej próbował swoich sił w Hollywood, ale raczej z średnio zadowalającym skutkiem. W filmach pojawiał się przeważnie w rolach drugoplanowych („101 dalmatyńczyków”, „Pożyczalscy”, „Człowiek w żelaznej masce”) lub w produkcjach, które niestety nie podbiły serc publiki („Maby Baby”). Nie każdy wie, że młodego Lauriego mogliśmy zobaczyć w prześmiewczym serialu z główną rolą Rowana Atkinsona pt. „Czarna żmija”. To jednak amerykański serial o lekarzu przyniósł mu światową sławę.
Laurie zrósł się ze swoją postacią na aż osiem sezonów. Mimo że zagrał tu totalnego gbura, w życiu prywatnym całkiem wesoły i energiczny z niego facet. Warto wspomnieć, że aby zgarnąć tę rolę, musiał wykazać się niemałym talentem. Prowadzący casting Brian Singer nie zauważył, że Laurie jest Brytyjczykiem. Temu udało się bowiem kropla w kroplę naśladować amerykański akcent.
To trochę tak jakby ktoś nagle kazał mi grać mańkuta. Albo gdybym znalazł się na tenisowym korcie, wszyscy inni grali rakietami, a ja jeden miałbym odbijać piłkę łososiem – mówił potem. Zaskoczyło! Laurie spożytkował swoją ogromną popularność we wzorowy sposób – wreszcie udało mu się wrócić do swojej pasji - muzyki.
A jednak jego kariera mogła się potoczyć zupełnie inaczej. Warto wspomnieć, że Laurie jest synem złotego medalisty olimpijskiego w wioślarstwie i za czasów studiów wydawało się, że pójdzie w ślady ojca. Studiując w Cambridge, sam bowiem należał do drużyny wioślarskiej i odnosił duże sukcesy. Należał nawet do młodzieżowej reprezentacji kraju i wszystko wskazywało na to, że sam spróbuje swoich sił na igrzyskach. Jego sportowe nadzieje przerwała mononukleoza. Wtedy też oddał się drugiej pasji, jaką było aktorstwo. Grywał w amatorskim teatrze Footlights, gdzie występował z Emmą Thompson, wkrótce mającą zrobić światową karierę. Na deskach tego samego teatru pierwsze aktorskie kroki stawiali również członkowie Monty Pythona. To dobrze wróżyło karierze Lauriego.
Od zawsze Laurie miał również ogromne zamiłowanie do bluesa. Zakochał się w tym gatunku muzyki już jako 11-latek, słysząc po raz pierwszy słynny przebój "I Can't Quit You Baby" Williego Dixona. Z myślą o bluesie nauczył się grać na instrumentach. Dzisiaj świetnie radzi sobie przy pianinie, gitarze, saksofonie, perkusji i harmonijce. Szansę nagrania swojego pierwszego krążka otrzymał dzięki udziałowi w słynnym serialu. Wytwórnia skuszona popularnością „Dr House’a” sama się do niego zgłosiła.
Dlaczego miałby nie skorzystać? Jak na razie więc ma dwa krążki na koncie. Są to: "Let Them Talk" z 2011 i "Didn't It Rain" z tego roku. Oba stworzone w bluesowych standardach wzbogaconych gospel i nowoorleandzkim jazzem zebrały dobre recenzje. Na jego koncertach pojawiają się tłumy – z jednej strony skuszone naprawdę świetną muzyką, z drugiej natomiast podążające za popularnością ulubionego serialowego lekarza.
Na szczęście trudno podczas występów Lauriego nudzić się laikom, którzy na koncert przyszli wyłącznie dla serialowego ulubieńca, nie mając przy tym zielonego pojęcia o muzyce, którą uprawia. Choć blues i jazz to przecież wyższa szkoła jazdy muzycznej, niewiele mająca wspólnego ze współczesnym popem czy poprockiem, Laurie okazał się prawdziwym zwierzakiem sceny. Zupełnie inny niż w swoich serialowych przygodach, potrafi bez problemu załapać kontakt z publiką, sypie żartami jak z rękawa, tańczy (wspomnienie o kulejącym podstarzałym facecie na koncercie zostaje skutecznie wymazane), tłumaczy, co gra, z pasją opowiada o swoich utworach, łączy konwencje, wpadając nieraz w bardziej rockowe tony. Jego występy przeważnie więc okazują się dobrym początkiem dla wcześniej niezainteresowanego tym stylem muzycznym słuchacza, by zrozumieć prawidła nim rządzące i dać się wciągnąć.
Dziś ponoć to śpiewanie, granie i występowanie jest głównym zajęciem i naczelną pasją Lauriego. Po zakończeniu emisji „Dr House’a” aktor i muzyk twierdził, że z przyjemnością zająłby się również reżyserią. Jak widać, to prawdziwy człowiek orkiestra. Tym bardziej warto zainteresować się jego postacią i twórczością. Dowiedzieć się, o czym śpiewa Dr House, to prawdziwa przyjemność.