2014.08.15// D. Jędrzejewska
Zwykle pierwsze spotkanie z Die Antwoord bywa szokujące. Jeśli polega ono wyłącznie na przesłuchaniu kilku kawałków zespołu, konsternacja jest spora, a na usta ciśnie się zwyczajowe „WTF?!”. Jeśli prócz muzyki mamy okazję zerknąć również na jeden czy drugi klip, szok jest ze dwa razy większy. Ninja i Yo-Landi Vi$$er to duet dziwaczny, niepokorny, trudny do zakwalifikowania, obsceniczny, prowokujący, kiczowaty, wulgarny, łamiący stereotypy… - tych epitetów można mnożyć bez liku. Można by też pomyśleć, że tak wybuchowej mieszanki nie da się przełknąć, nie da się jej zaufać, ani jej zrozumieć. Czyżby?
Die Antwoord, odpałowi reprezentanci rave-rapu rodem z Kapsztadu, wystąpili w mijającym tygodniu na iFestivalu w Warszawie. Początkowo koncert miał się odbyć w Soho Factory, jednak z powodu przekraczającego oczekiwania zainteresowania, przeniesiono go na warszawski Torwar. Istnieje więc cała masa odszczepieńców, którzy chcą słuchać wojującego duetu.
Nie są to zapewne pruderyjne dziewczyny i spokojni, religijni kolesie – muzyka Die Antwoord odstręcza podobnych. Jednak wszystkim tym, którzy lubią mocne „pierdzielnięcie”, spodoba się na pewno.
Aby wytłumaczyć ideę, na której zostało zbudowane Die Antwoord, trzeba wytłumaczyć, czym jest Zef, bo to właśnie w ten sposób można określić slang, którym dziwaczna para muzyków się posługuje. Niegdyś Zef w RPA oznaczało niewybredną nazwę na przedstawicieli biedoty, którzy w pogoni za stylem najbogatszych, nosili tandetne, tanie podróbki, robili sobie sami tatuaże czy obcinali siebie nawzajem, próbując uzyskać efekt modnej fryzury. Ninja i Yo-Landi Vi$$er – są właśnie tacy, kiczowaci, śmiesznie wręcz, a nawet głupi – można by pomyśleć. Ich muzyka dostarcza krytykom wielu problemów. Aż prosi się, żeby machnąć na nią ręką i powiedzieć – co za szmira! Co za muzyczna maszkara!
A jednak zewsząd (oprócz katolickich mediów) napływają pozytywne opinie. Skąd się biorą? Die Antwoord to przede wszystkim mocne, elektroniczne walnięcie. To dzikość jedyna w swoim rodzaju. To brawura, melodia, umiejętność czerpania inspiracji, to mieszanka wybuchowa, która jak raz wpadnie w ucho, nie potrafi się stamtąd wydostać.
Die Antwoord to nie tania prowokacja. To jazda po bandzie. Ninja i Yo-Landi Vi$$er zaproponowali coś, czego jeszcze nie było, a z drugiej strony – było wszędzie, w każdym rodzaju muzyki, w każdej gałęzi popu, elektroniki i mocniejszych brzmień. Jak więc ich nie pokochać?
Duet ma na koncie trzy płyty: $O$, Ten$ion oraz Donker Mag (wydana 3 czerwca 2014). Wszystkie utrzymane są w podobnym klimacie: jest dużo wypluwanego z siebie, absurdalnego rapu, wokal celowo przesłodzony i przekombinowany oraz mocny bit. Ostatni album wydaje się jednak odrobinę bardziej wyważony – więcej tu budowania klimatu niż wygłupów. Mimo to wszystkie trzy krążki składają się w jedną spójną, rozkosznie obsceniczną całość. Mówi się, że to rewelacyjne wypełnienie po ostatnim, mocnym, wyrazistym i również nie unikającym kiczu albumie The Prodigy. Za wygłupami Die Antwoord idą w parze dziwaczne teledyski, które za każdym razem infekują internet w imponująco ekspresowym tempie. Tak było z ostatnim „Pitbull Terrier”, który przez wiele dni po premierze był przekazywany „na masę” w mediach społecznościowych,. Wcześniej tę moc miały choćby "Baby's On Fire" czy „Enter the Ninja”. Jeśli ktoś z was nie miał się jeszcze okazji zapoznać z barwną twórczością Die Antwoord zalecamy poświęcić chwilę i prześledzić teledyski. Mocne wrażenia gwarantowane.