2014.01.30// D. Jędrzejewska
W zeszłym roku na sklepowych półkach pojawiło się mnóstwo płyt wielkich popowych gwiazd muzyki. Do sprzedaży trafiły między innymi krążki takich gwiazd, jak Katy Perry, Miley Cyrus, Lady Gaga czy Britney Spears. O każdym z nich jeszcze przed premierą, wiedzieliśmy dużo i nic zarazem. Gwiazdy wygłaszały wyświechtane regułki o najdojrzalszym albumie w dorobku, o wielkim powrocie, przełomie w karierze, odkrywczym materiale itd. Najbardziej nachalna w swoich przedpremierowych zapowiedziach była chyba Lady Gaga. Ekscentryczna wokalistka obiecywała nową płytę niemalże od roku, twierdząc, że będzie to zaskakujące połączenie sztuki z wyższej półki z muzyką popularną. Stąd też tytuł: „ARTPOP”. Ostatecznie krążek sprzedał się znacznie gorzej niż się spodziewano, wielkich hitów nie było, zaskoczenia również, a krytycy w swoich opiniach okazali się bezlitośni, zupełnie nie dostrzegając w tym materiale czegoś odkrywczego.
Z wielką pompą zapowiadała się również Katy Perry, która na potrzebę promocji swojego albumu wynajęła złotą ciężarówkę jeżdżącą po Los Angeles, głosząc radosne wieści i informując o dacie premiery. Przekombinowany sposób promocji raczej budzi nasz litościwy półuśmiech, niż zainteresowanie. Amerykańskie gwiazdy wydają się w swoim postępowaniu i chęci prześcignięcia zupełnie odrealnione. Nikt przecież chyba nie wierzył, że Gaga pokaże nam prawdziwą sztukę, nikt też nie oczekiwał od Perry wielkich przełomów, ambitnych nagrań. Wielkiego przełomu nie spodziewano się również po Beyonce.
Ta również swój album zapowiadała już od dawna. Coś jednak ewidentnie nie grało – data premiery przesuwano wielokrotnie, a z doniesień medialnych wynikało, że wokalistka nie jest ze swojego materiału zadowolona i chce go zrealizować od początku. Tymczasem stała się rzecz niemożliwa – zupełnie znienacka, z dnia na dzień w połowie grudnia, świeżutki album artystki pojawił się w internetowej sprzedaży. Do krążka dołączono aż 17 teledysków, a publika wręcz oszalała, masowo wykupując nowy materiał.
Mimo braku ruchów marketingowych, pierwszych singli, zapowiedzi, wywiadów, materiałów promocyjnych, Beyonce osiągnęła znacznie większy sukces niż jej koleżanki. Nie był potrzebny jej złoty autobus i szumne rekomendacje. Wystarczyło nazwisko i genialny ruch z „wpuszczeniem” płyty najpierw do internetu, potem dopiero na tradycyjne sklepowe półki. Ten ryzykowny sposób okazał się najlepszy z możliwych – pozwolił wokalistce uniknąć ewentualnej klapy, kolejnego średnio udanego comebacku. Beyonce nie zdążyła bowiem nas znudzić bombastyczną kampanią, nie „pajacowała”, nie przejadła się, nie zapowiadała rzeczy niemożliwych, cudów na kiju. Dlatego tłumy jej uwierzyły. Dodatkowo zaufała potędze internetu. Być może fani Bruce’a Springsteena czy U2 nadal są tradycjonalistami i lubią kolekcjonować lśniące płyty w plastikowych okładkach, ale już dla młodzieży słuchającej Beyonce, ten sposób zapoznawania się z muzyką stał się przecież ileś sezonów temu niedorzeczny.
Beyonce dokonała więc rzeczy niemożliwej. W świecie, w którym króluje i sprzedaje reklama, postanowiła z niej całkowicie zrezygnować. Zrobiła też coś więcej.
W czasach, w których do internetu przeciekają nawet najdrobniejsze informacje z życia zawodowego i prywatnego gwiazd, paparazzi czyhają z aparatami na każdym rogu i odkrywają przed szeroką publiką skandale i romanse, scenariusze reżyserów pojawiają się nielegalnie w sieci przed rozpoczęciem prac na planie, piosenki wypływają w internecie jeszcze przed swoją własną premierą – czarnoskóra wokalistka nie tylko ukryła przed całym światem fakt wydania płyty, ale i w tajemnicy nakręciła do niej aż 17 teledysków! Nikt tego nie zauważył, nie wyśledził gigantycznego nakładu pracy, czasu i energii. Beyonce wystrychnęła wszystkich na dudka.
Prawdopodobnie po jej sukcesie zarówno Perry, jak i Gadze, także pewnie Spears i całej masie kolorowych gwiazdek totalnie zrzedły miny. Ci, którzy zapowiadają nowe albumy na ten rok, musieli poddać się refleksji. Rihanna, Adele, Madonna, U2 – patrzą na działania konkurentki i analizują.
Czy opłaca im się zrobić to samo? Czy lepiej trafić do sieci z zaskoczenia czy bawić się we wszystkie szumne działania promocyjne? Czy nachalna promocja w dzisiejszych czasach jest jeszcze skuteczna? A może nowoczesne czasy wymagają czegoś innego? Czyżby dzisiejszy fan myślał o muzyce już w zupełnie inny sposób? Czyżby miał dosyć? Czy to czas, by nareszcie potraktować go poważnie? Beyonce podsunęła tematy do rozważań. A potem triumfalnie zatańczyła na otwarciu Grammy. Czyja teraz kolej, by nas zaskoczyć?